„Chamstwo” różne ma definicje i zazwyczaj do końca nie wiemy co mamy na myśli, mówiąc że ktoś jest „chamem”. Dlatego na wstępie muszę to pojęcie zdefiniować. Definicję, którą się posiłkuję poznałem jeszcze w przedszkolu! Na pewno ją znacie.
Cham – kto zacz?
W przedszkolu i podstawówce „chamem” nazywany był ten, kto nie chciał podzielić się z innymi tym, co posiada. Dostałeś chrupki? Biada Ci, gdy je otworzysz, zaraz każdy prosi o jednego, a jeśli nie dasz… jesteś właśnie „chamem” i dowiadujesz się, że tyle razy sam coś dostałeś. Oczywiście zasada wykluczania chama działała wśród zaprzyjaźnionych osób, obcemu chrupek się nie dawało. No… chyba że był silniejszy…
W tym znaczeniu będę używał słowa „cham”, czyli na określenie kogoś, kto w gronie swoich znajomych nie chce dzielić się tym, co ma, ani innym ludziom odwdzięczać.
Tak, „chamy” istnieją także w świecie biznesu (w ogóle ten świat nie różni się niczym od przedszkola, o czym już raz pisałem) i uprawiając networking trzeba ich dobrze rozpoznawać… i radzić sobie z nimi!
Jak rozpoznać chama?
Po pierwsze, tak zdefiniowany cham nie słucha tego, co do niego mówisz. Z reguły czeka tylko, aż sam dorwie się do głosu, by opowiedzieć Ci – najczęściej nieskładnie, bo cham z definicji jest słabym networkerem, choć zdarzają się też chamy biegłe w tej sztuce, więc uważaj! – o sobie, swojej firmie i tym jak możesz mu pomóc. Brak słuchania wyczuwamy z reguły dobrze, więc nie instruuję jak to robić.
Po drugie – jeżeli kilka razy mu pomogłeś i wreszcie sam masz konkretną potrzebę, typowy cham kwituje ją zazwyczaj typowym: „OK, jak będę coś słyszał, to dam znać”. Taki komunikat odczytuj jak: „Spadaj koleś, teraz Cię nie potrzebuję, cmoknij mnie w pompkę”. Dobry networker, jeśli nie może pomóć, po wie to i uzasadni dlaczego. Więcej – poprosi także byście się spotkali, bo musi się więcej o Tobie dowiedzieć, żeby zwiększyć swoje szanse na to, że Ci pomoże!
Trzeci wskaźnik? Cham nie uśmiecha się na Twój widok szczerze Co najwyżej wysila się na uśmiech komara widzącego śpiącego dobrze ukrwionego tłuściocha.
Sam poznałem paru chamików, albo chociaż ćwierćchamików (jest jeszcze zagadnienie samoświadomości takiej postawy, ale to na kiedy indziej) Mam na przykład kolegę, którego lubię, a który odzywa się do mnie najczęściej wtedy (jeśli nie tylko wtedy), gdy szuka pracy. Kilka razy nawet zaangażowałem się w jej poszukiwania, ale już sobie odpuściłem. Gdy ja potrzebowałem pomocy, mimo iż pracował dla firmy, która mogła być moim odbiorcą… coś się temat nie kleił. Oczywiście – it’s nothing personal, it’s business. Lubimy się dalej. A przynajmniej ja Go lubię.
Czasem biznesu nie da się razem zrobić!
Bywają sytuacje, w których nie daje się sobie pomóc nawzajem mimo szczerych chęci i umiejętności (bo wbrew pozorom proszenie o pomoc i pomaganie, to nie jest trywialna rzecz!). Powody są przeróżne – głównie specyfika własnego rynku, firmy, albo względy osobowościowe. Wówczas najczęściej pojawia się prowizja – „Słuchaj, nie mam Ci się jak odwdzięczyć za ten kontrakt, który pomogłeś mi zdobyć. Odpalę Ci prowizję, szykuj fakturę.” – to zupełnie naturalna rzecz i nie kłóci się z ideą networkingu. Motywatorem dla pomagającego jest chęć pomocy, a nie prowizja, która może mieć miejsce i jako taka być skutkiem ubocznym.
Co zrobić z chamem?
Po dokonaniu diagnozy i potwierdzeniu jej w niezależnym źródle po prostu go opuść. Przed wojną napisałbyś karteczkę o treści „Zrywam z Panem”, ale dziś nie trzeba się bawić w takie ceregiele, choć rzeczywiście swoje niezadowolenie, albo chociaż smutek wyrazić warto. Może to będzie właśnie początek zmiany? Daj mu szansę. Jeśli nie skorzysta – masz czyste sumienie.
A inne chamy?
Oczywiście w przyrodzie występują także chamy w bardziej klasycznym znaczeniu, ale o nich napiszę innym razem, jak mnie najdzie na savoir-vivre’owanie. Tymczasem zapraszam do dołączenia do Akademii Networkingu na Facebooku.